„Luna to surowa pani” (Robert A. Heinlein) – recenzja

Kontynuując przygodę z klasyczną fantastyką naukową, tym razem postanowiłem zabrać się za powieść Roberta Heinleina – “Luna to surowa pani” (1966). Czy książka ta przetrwała próbę czasu tak dobrze, jak chociażby Kantyczka dla Leibowitza Waltera Millera? Przekonajmy się.

#Tekst zawiera spoilery#

"Luna to surowa pani" Robert Heinlein - recenzja

Mamy rok 2075 – pod koniec XIX wieku rządy przeludnionej i dręczonej głodem Ziemi postanawiają wysyłać swoich skazańców do kolonii karnej na Księżycu  (miejscowi używają określenia Luna), zarządzanej przez tak zwanego Gubernatora. Więzienie jest otwarte – nie ma tutaj żadnych krat, czy nadmiaru strażników – osadzeni mogą narzekać na swoją sytuację, ale co tak naprawdę mogliby zrobić? Powrót na Ziemię jest niemożliwy – jak się okazało dłuższe przebywanie na Lunie prowadzi do nieodwracalnych zmian w organizmie. Bunt też wydaje się być z góry skazany na porażkę – do stłumienia rewolty wystarczyłoby ledwie kilka statków kosmicznych Terry. Pomimo tego atmosfera panująca w kolonii jasno wskazuje, że obecny układ będzie musiał się niebawem zmienić.

Głównym bohaterem i przy tym narratorem powieści jest Mannie (Manuel), technik komputerowy. Pewnego dnia odkrywa on, że komputer odpowiedzialny za funkcjonowanie niemalże całej kolonii ożył – uświadomił sobie swoje istnienie. Człowiek i Mike (bo takie imię przyjmuje maszyna) szybko zaprzyjaźniają się, co stanowi jeden z punktów centralnych całej powieści. W tym momencie wydawało mi się, że Heinlein poprowadzi fabułę w kierunku zagrożeń związanych z rozwojem sztucznej inteligencji albo wskaże, żę komputer, nie może tak naprawdę być człowiekiem – nic z tych rzeczy.

Czy maszynę można tak przerazić i zranić, że zapadnie w katatonię i odmówi reagowania?A jaźń będzie kryć się gdzieś w głębi, będzie świadoma, ale nie zaryzykuje?

Kiedy koniec końców dochodzi do rewolucji i jej szefom (w tym Manniemu) nie udaje się przekonać Ziemian do uznania niepodległości Luny, zaczyna się wojna pomiędzy planetą i jej satelitą. Lunatycy wydają się nie mieć najmniejszych szans w starciu z Terrą i pewnie wszystko skończyłoby się pogromem, gdyby nie pomoc Mike’a. W zasadzie to on planuje każdy kolejny ruch rewolucjonistów i przewiduje reakcje przeciwnika. Jak zatem chcą wygrać Lunatycy? Strachem. Luna zaczyna bombardować Ziemię ogromnymi kamieniami (warto zauważyć, że ten często pojawiający się w książkach i filmach motyw, po raz pierwszy pojawił się chyba właśnie u Heinleina), początkowo celuje w niezamieszkałe tereny, ale potem, aby wymusić na swoim sąsiedzie posłuszeństwo, nie omija też miast. Ziemianie w końcu uznają niezależność Luny, byli skazańcy nareszcie są wolni i wszystko jest tak jak należy… ale czy aby na pewno? W założeniu bezkrwawa rewolucja przyniosła setki tysięcy ofiar, sztuczna inteligencja odpowiedzialna za sukces Lunatyków zapadła się w sobie, a, jak się później dowiadujemy, po latach sytuacja na Księżycu zaczyna łudząco przypominać tę znaną z Ziemi. Czy rewolucjoniści naprawdę odnieśli sukces? Na to pytanie będziecie musieli odpowiedzieć sobie sami.

Jedną z bardziej interesujących postaci w Luna to surowa pani jest z pewnością profesor De La Paz – jeden z przywódców rewolucji. Mężczyzna jest zwolennikiem tak zwanego racjonalnego anarchizmu.

Racjonalny anarchista wierzy, że pojęcia w rodzaju “państwa”, “społeczeństwa”, czy “rządu” istnieją tyle jedynie, na ile fizycznie objawiają się w działaniach samoodpowiedzialnych jednostek. Wierzy on, że nie sposób zrzucić winę, przenieść winę, dzielić winę… gdyż wina, odpowiedzialność i czyn to zjawiska występujące wewnątrz pojedynczych ludzi i nigdzie indziej. Lecz jako osoba racjonalna wie on także, że nie wszyscy ludzie podzielają jego przekonania, próbuje więc prowadzić doskonałe życie, w niedoskonałym świecie… świadom, że jego wysiłki muszą być niezupełnie doskonałe, lecz nie zrażony samowiedzą własnej porażki.

Duża część powieści, a szczególnie fragmenty dotyczące profesora, momentami przypominają przemowę/poradnik dotyczący dokonywania rewolucji. Trudno nie zwrócić uwagi na szczegółowość z jaką Robert Heinlein opisuje planowanie kolejnych kroków buntowników, jednakże niejednokrotnie zaburza to płynność lektury, co w połączeniu z nieco niezgrabnymi dialogami czasem znacząco utrudnia czerpanie przyjemności z czytania.

Warto zwrócić też uwagę na mieszkańców Księżyca oraz ich zwyczaje. Porozumiewają się oni dziwaczną mieszanką języków (chociażby rosyjski, niemiecki i norweski), żyją w małżeństwach liniowych, zasady regulujące relacje pomiędzy Lunatykami przypominają Dziki Zachód (stąd też tytuł książki – nie jest tam łatwo przeżyć) – jeśli ktoś Cię skrzywdził, masz moralne prawo i obowiązek go ukarać. W swojej powieści autor wielokrotnie zwraca uwagę na różnice pomiędzy mieszkańcami Luny i Ziemi (chociażby aresztowanie Manniego, gdy ten opowiedział prasie, o swoich żonach). Jeden z bohaterów bardzo dobrze określa tę sytuację – Ryby nie widzą, że żyją w wodzie, Lunatycy przyzwyczaili się do dziwnych warunków w których przyszło im żyć i uczynili z ich swoją normalność.

Niestety, w trakcie lektury moją uwagę zwróciło też kilka wad powieści Luna to surowa pani. Poza wspomnianymi “podręcznikowymi” fragmentami, w oczy rzucają się też dziury w samej fabule – chociażby zależność Ziemi od Luny jeśli chodzi o transport ziarna, według mnie, jest  mało wiarygodna. Uważam też, że złym posunięciem było przedstawienie Zarządu Luny sprzed rewolucji, jako bandę najzwyklejszych głupków – w trakcie lektury nawet przez moment nie miałem wątpliwości, że Gubernator i jego zespół nie mają żadnych szans.

Podsumowując:

Luna to surowa pani na pewno jest powieścią wartą przeczytania – może nie zestarzała się tak dobrze jak Piknik na skraju drogi, czy Człowiek z Wysokiego Zamku, ale wciąż prezentuje ciekawe pomysły i jej lektura może sprawić czytelnikowi sporo przyjemności. Niestety, duża ilość fragmentów przypominających przemowę polityczną czasami nuży, a na niektóre nieścisłości trudno przymknąć oko. Wiele wątków pojawiających się w książkach Heinleina, posłużyło później za inspirację dla innych uznanych dzieł, dlatego też po Luna to surowa pani z pewnością powinni sięgnąć fani gatunku, chcący dowiedzieć się “jak to się wszystko zaczęło?”.

Ocena: 7/10

PS. Jeśli szukacie innych dobrych książek sci-fi, zapraszamy do przeczytania naszej listy.

Chcielibyście zostać patronami Fantasmarium i pomóc nam w dalszym rozwijaniu portalu? Gorąco zapraszamy do odwiedzenia naszego profilu w serwisie Patronite:



Categories: Fantastyka, Klasyka, Książki, Książki sci-fi

Tags: , , , , , , , , , , ,

5 replies

  1. Jestem zaintrygowana. A „Człowieka z wyskokiego zamku” mam zamiar przeczytać:)

  2. I kolejna pozycja, która mnie zainteresowała dzięki waszej recenzji. Mam wrażenie, że dzięki fantasmarium moja lista książek do przeczytania napuchnie o kilkadziesiąt następnych książek 🙂

Trackbacks

  1. Książki sci-fi, które warto przeczytać

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Fantasmarium

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading