“Kantyczka dla Leibowitza” Waltera Millera to książka pojawiająca się na niemalże każdej liście najlepszych lektur sci-fi i zdobywca nagrody Hugo w roku 1960. Co sprawia, że ta powieść jest, według mnie, pozycją absolutnie obowiązkową dla każdego miłośnika fantastyki naukowej? Przekonajmy się.
“Kantyczka” w Polsce została wydana przez Instytut Wydawniczy PAX w roku 1991 (ponad trzydzieści lat po jej premierze). W książce oprócz wstępu dotyczącego Waltera Millera, znajdziemy również obszerne “Posłowie” Witolda Ostrowskiego, przybliżające czytelnikowi okoliczności, w jakich powstawała lektura, poglądy pisarza etc.(uważam, że niemalże każda książka powinna posiadać takie opracowanie). Jedyną wadą, jeśli chodzi o warstwę techniczną, jest na pewno mały format wydania, momentami przeszkadzający w czytaniu – w żadnym razie nie zabrał mi on jednak przyjemności czytania lektury.
Zanim przejdziemy do treści, myślę, że warto było napisać kilka słów o autorze. Walter Miller miał osiemnaście lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa i już dwa lata później brał udział w bombardowaniu klasztoru Monte Cassino (miejsce to było już kiedyś azylem dla resztek kultury Śródziemnomorskiej), który wydaje się być jedną z dosyć oczywistych inspiracji dla “Kantyczki”. W następnych latach autor (jak i cała ludzkość) miała okazję doświadczyć, jakie mogą być skutki gwałtownego rozwoju technologicznego – bombardowanie Hiroszimy i Nagasaki, wojna na Bliskim Wschodzie, w Wietnamie itd. Dla wielu pisarzy tamtych czasów był to jasny znak, że świat zmierza do samozagłady – myśl ta zainspirowała między innymi właśnie Waltera Millera. Autor, praktykujący katolik, zwraca w swoim dziele uwagę na to, że bez życia wewnętrznego, bez wartości wyższych niż tylko te materialne, nie możemy liczyć na nic innego, jak nieustanne powtarzanie się najtragiczniejszych wydarzeń z dziejów ludzkości. W 1960 roku powieść ta otrzymała prestiżową nagrodę Hugo.
“Kantyczka dla Leibowitza” przedstawia historię losów naszego gatunku, po katastrofie nuklearnej. Podobnie jak w średniowieczu, kiedy irlandzcy mnisi opiekowali się odratowanymi (jakimś cudem) skarbami kultury, tak i tutaj przewodnikiem resztek cywilizowanej ludzkości zostaje katolicki zakon pod wezwaniem Leibowitza. Akcja powieści zaczyna się od spotkania spędzającego samotnie czas na pustyni brata Franciszka i dziwnego podróżnika. W wyniku dosyć osobliwej rozmowy, zakonnik odnajduje schron przeciwatomowy. To, co wydarzy się później, doskonale oddaje tytuł pierwszego rozdziału – “Fiat homo!” (“Niech powstanie człowiek!”). Po zagładzie nuklearnej ludzkość uległa zezwierzęceniu (albo jak to określa sam autor “Wielkiemu Sprostaczeniu”) – niemal na całym świecie zanikła umiejętność czytania i pisania, uczeni muszą ukrywać się w klasztorach (żeby nie skończyć jak chociażby Leibowitz – spalony przez tłum), a bardziej od potworów popromiennych (o których de facto w powieści tylko się wspomina) należy bać się innych ludzi – Byli wśród nich i tacy, którzy nie tylko ciała mieli zdeformowane. Obserwując losy Franciszka w ciemnym, pozbawionym wiedzy świecie, w którym żyje się z dnia na dzień, podejmowane przez niego decyzje, jego interakcje z innymi ludźmi, oglądamy też swoisty akt podnoszenia się człowieka z kolan – Fiat homo!.
Pomimo iż powieść Waltera Millera przez większość czasu brzmi jak lament nad naszym gatunkiem, to zawiera też, czasami trudno dostrzegalny, ale niezaprzeczalny, pierwiastek nadziei. Jest on w domu papieża, gdzie godność jest w stanie przemóc ubóstwo, w kpiącym uśmiechu Leibowitza, czy po prostu w wytrwałości bohaterów takich jak Franciszek. Myślę, że pracę mnichów przedstawioną w “Kantyczce dla Leibowitza” najlepiej oddaje cytat z jednej z moich ukochanych powieści, “Nieznośnej lekkości bytu” Kundery – Tylko to, co konieczne jest ciężkie, tylko to, co waży, ma wartość.
W swojej książce Walter Miller prowokuje między innymi do zastanowienia się, jaka jest tak naprawdę rola nauki? Gdzie leżą jej granice? Kiedy tytułowy bohater, wynalazca Leibowitz zauważa, że jego wynalazki zostają wykorzystane w czasie wojny jądrowej (ginie wtedy, między innymi, żona naukowca), postanawia założyć zakon pokutny, którego celem będzie przechowywanie wiedzy aż do momentu, kiedy człowiek będzie na nią gotowy. Należy zadać sobie jednak pytanie, czy kiedykolwiek do tego dojdzie?
Wspominając historię Edenu i węża kuszącego człowieka Skosztuj i bądź jako bogowie, odpowiedzi stara się udzielić Dom Paolo – ...ani nieskończona władza, ani nieskończona mądrość nie mogą obdarzyć człowieka boskością. Musi być bowiem jeszcze nieskończona miłość. Autor pokazuje tutaj, że rozwój nauki musi, jeśli nie chcemy powtórzyć okrucieństwa i głupoty, którymi wypełniona jest historia, łączyć się też z rozwojem duchowym, aby nie doszło do dehumanizacji tego pierwszego. Czytając “Kantyczkę dla Leibowitza” trudno też nie zastanowić się, gdzie w tym wszystkim powinna znajdować się religia i jej argumenty dotyczące rozwoju cywilizacyjnego – w dzisiejszych czasach rzadko kiedy traktowane poważnie.
Jednym z głównych elementów przedstawionego w powieści “Wielkiego Sprostaczenia” było właśnie odrzucenie historii i tradycji, rozpoczęcie od nowa i zapomnienie o przeszłości. Jak się to skończyło? O tym będziecie musieli przekonać się sami (oby tylko na kartach powieści).
Przy pomocy opata Zerchiego Walter Miller stara się też zidentyfikować źródło zła na Ziemi. Nie jest nim, jak twierdzi doktor Cors, ból, ale strach przed tym uczuciem. Lęk przed cierpieniem i wywołana przez niego potrzeba bezpieczeństwa stają się jedynymi celami w życiu człowieka. Prowadzi to do apatii, biernego przeczołgiwania się z dnia na dzień, byle tylko trzymać się z dala od kłopotów – ale czy to prawidłowa droga? Być może przeznaczenie jest właśnie teraz, zawsze tutaj, zawsze w tej dokładnej chwili.
Warto wspomnieć, że “Kantyczka dla Leibowitza” powstała w wyniku połączenia trzech opowiadań wydanych w czasopismach – stąd może wynika pozornie niewielkie powiązanie pomiędzy postaciami pojawiającymi się w poszczególnych rozdziałach. W rzeczywistości jednak związek jest ścisły i trudno nie być pod wrażeniem maestrii, z jaką Walter Miller stworzył swoją powieść.
Na ogromną pochwałę zasługuje też dobre, subtelne poczucie humoru autora. Pojawiające się od czasu do czasu żarty naprawdę bawią i są kolejną z wielu zalet tego, w mojej opinii, arcydzieła.
Podsumowując:
Myślę, że “Kantyczka dla Leibowitza” to idealny przykład na to, że fantastyka naukowa, często traktowana pobłażliwie i niezaliczana do “prawdziwej literatury”, oferuje dużo więcej niż tylko lasery, statki kosmiczne i przerażających kosmitów. Dzieło Millera jest piękną, głęboką powieścią o człowieku, wierze i nauce, po którą powinna sięgnąć każda osoba posiadająca uczucia. Pozwolę sobie zakończyć cytatem z “Posłowia” Witolda Ostrowskiego – W mroku rozpaczy przenikającym książkę widać światełko nadziei. Bo jeszcze do tego wszystkiego nie doszło. I może nie dojść. Dlatego ta powieść jest nie tylko pieśnią rozpaczy, lecz także pieśnią nadziei.
Ocena: 10/10
PS. Jeśli szukacie innych dobrych książek sci-fi, zapraszam do lektury naszej listy.
Chcielibyście zostać patronami Fantasmarium i pomóc nam w dalszym rozwijaniu portalu? Gorąco zapraszamy do odwiedzenia naszego profilu w serwisie Patronite:
Categories: Fantastyka, Klasyka, Książki, Książki sci-fi
Przeczytałem dziś. Po 60 latach od powstania. Jest niesamowita. Błyszczy. Mogła zostać napisana wczoraj, – nie dostrzegłbym różnicy. Ustawia klasę sama dla siebie. Zaszufladkowanie „Kantyczki…” do SF to krzywda dla niej. Kamntyczka może stać na KAŻDEJ półce. To jest Literatura piękna. Nie ma romansu
, nie ma przygód, akcja tli się zaledwie, a oczu nie można oderwać. I trudno zapomnieć co się przeczytało.
Pełna zgoda. Wspaniała książka.
„Rok 1984” to gatunkowo fantastyka. Podobnie z „Mistrzem i Małgorzatą” czy Szekspirem! Gdy tylko coś staje się popularne, wstydliwie mianujemy to „literaturą piękną”, bo tylko taka niesie za sobą wartość najwyraźniej. Nie zrozumiem nigdy, dlaczego ludzie nie chcą pojąć, że fantastyka, a już zwłaszcza science fiction, to jeden z najbardziej wartościowych, moim zdaniem, gatunków literackich. „Fantastyka” to nie obraza. Daje możliwości, których inne gatunki literackie nie dają. Nie chowajmy jej więc wstydliwie, a wprost przeciwnie – pokazujmy jej zalety.