Site icon Fantasmarium

Serial o wampirach, którego potrzebowaliśmy – „Castlevania”

Jeśli korzystacie z Netflixa, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zetknęliście się już z serialową adaptacją gry “Castlevania”. Wysokie oceny i bardzo przychylne recenzje na portalach branżowych zachęciły mnie, aby dać jej szansę i wczoraj wraz z żoną zasiedliśmy do oglądania. Czy faktycznie jest to jedna z naprawdę niewielu udanych ekranizacji gier? Przekonajmy się.

Podobnie jak w przypadku recenzowanych przez nas książek, zacznijmy zatem od warstwy technicznej. Serialowa “Castlevania” wygląda po prostu fantastycznie. Już w pierwszych scenach ogromne wrażenie robi pięknie zaprojektowany zamek Draculi, a potem jest tylko lepiej – miasta Wołoszczyzny są mroczne i duszne, a przy tworzeniu bohaterów zadbano o każdy szczegół (chociażby “szpony” arcybiskupa). Na uwagę zasługuje również bardzo dobrze dobrana obsada aktorska – głosów głównym bohaterom udzielają między innymi Graham McTavish (znany chociażby z serialu “Preacher”), Richard Armitage (“Hobbit”), czy James Callis (“Battlestar Galactica”). Co natomiast z historią opowiedzianą w serialu?

Fabularnie ekranizacja oferuje nam oryginalne spojrzenie na historię najbardziej znanego wampira, przy tym czerpiąc nieco z trzeciej części gry. Jest druga połowa piętnastego wieku – Drakula żyje w swoim zaawansowanym technologicznie zamku, z dala od ludzi. Wszystko zmienia się, kiedy w jego życiu pojawia się kobieta – Lisa. Młoda badaczka z Wołoszczyzny prosi wampira, aby pomógł jej w opracowywaniu lekarstw dla miejscowej ludności, przy tym podbijając jego, mogłoby się wydawać martwe, serce. Trudno nie podejrzewać, że układa im się aż nazbyt dobrze. Kilka lat później, pod zarzutem uprawiania czarów, Lisa (już żona Drakuli) zostaje skazana na spalenie na stosie. W naprawdę mocnej scenie egzekucji, kiedy resztkami sił badaczka błaga męża, aby nie mścił się na jej oprawcach, gdyż nie wiedzą, co czynią, dostajemy przedsmak przyszłych wydarzeń.

Ogromne wrażenie robi też moment, w którym Drakula dociera do domu swojej żony i dowiaduje się o wszystkim od miejscowej wieśniaczki. Gdyby na prośbę żony nie zgodził się “podróżować jak człowiek”, pewnie udałoby mu się ją uratować. Wściekły mężczyzna daje mieszkańcom Wołoszczyzny rok na opuszczenie tych ziem, obiecując przyzwać armię demonów i utopić cały obszar we krwi.

Drakula przedstawiony w “Castlevanii”, w przeciwieństwie do swojego wcielenia z książki Brama Stokera, nie jest po prostu żądnym krwi potworem. Chociaż metody Tepesza są ekstremalnie okrutne, trudno odmówić mu prawa do zemsty za zabójstwo Lisy. Tutaj właśnie pojawia się, według mnie, jedna z największych zalet “Castlevanii” – główni bohaterowie nie są czarno-biali. Drakuli trudno nie współczuć (nawet wtedy, kiedy spuszcza na Wołoszczyznę armię demonów – przecież uczciwie ostrzegał), Trevor Belmont to z pozoru pogodzony ze swoim losem cynik i alkoholik, posiadający przy tym cechy prawdziwego bohatera (do samego końca myślałem, że legenda na temat śpiącego obrońcy tak naprawdę dotyczy jego), a Alukard, pomimo iż zdecydowany pomóc w walce ze złem, też wydaje się mieć swoje plany. Jedyną główną, która póki co nie pokazała swojego “drugiego oblicza” jest czarodziejka Sypha. W czasie oglądania zdarzyło mi się nawet kibicować Drakuli i jego demonom, w chyba najlepszej scenie tego sezonu, kiedy spotykają one biskupa odpowiedzialnego za egzekucję Lisy – “your God’s love is not unconditional”.

Inaczej jest jednak z postaciami pobocznymi – chłopi nieraz przypominają okrutne zwierzęta, a zepsuci do szpiku kości księża są gotowi palić i zabijać w imię Boże. Myślę, że o ile jednym z głównych tematów poruszanych w “Castlevanii” jest walka dobra ze złem (albo człowieka z potworem), o tyle wydaje mi się, że najważniejszy jest tutaj strach. Przerażeni mieszkańcy Wołoszczyzny nie pisnęli nawet słowem, kiedy Lisa – osoba, która nie raz ratowała im życie, płonęła na stosie. Trevor Belmont, pomimo wielkich umiejętności, postanawia nie kontynuować dzieła swojego rodu i ucieka w alkohol. Przepełnieni pychą biskupi natomiast, kolokwialnie mówiąc, “wycierają sobie mordy” wiarą i  wykorzystują strach mieszkańców, tym samym przyporządkowując ich swojej woli.

Wszystko to zmienia się jednak, w obliczu bezinteresownej, niepodważalnej (chociaż może niezbyt rozsądnej) odwagi. Kiedy Trevor postanawia walczyć w obronie Mówców, zrzuca z siebie ciężki płaszcz, według mnie mogący symbolizować strach i pogodzenie się z losem i walczy jak równy z równym tak z tłumem wściekłych chłopów, jak i potworami (wcześniej ledwo poradził sobie z trzema pijakami). Chłopstwo zwykle uciekające przed demonami w histerii, aby chwilę później zostać rozerwane jak szmaciane kukiełki, teraz stawia bestiom opór i nie wydają się już one niepowstrzymanymi maszynami do zabijania. Okazuje się, że najgorszym przeciwnikiem mieszkańców Wołoszczyzny był tak naprawdę strach, prowadzący do głupoty, okrucieństwa i godzenia się z porażką oraz to, że nie potrafili podjąć decyzji o przeciwstawieniu się złu. Przywodzi mi to na myśl opowiadanie “Czaszki wśród gwiazd” Roberta E. Howarda (“Solomon Kane – Okrutne przygody”) i pamiętny cytat – „jedyną bowiem bronią człowieka jest odwaga, która nie cofnie się nawet sprzed samych bram piekła i której nawet legiony piekieł nie potrafią stawić czoła”.

Największą wadą “Castlevanii” jest natomiast to, że jest ona za krótka. Pierwszy sezon to zaledwie cztery 25 minutowe odcinki, przez co w momencie, kiedy już naprawdę wczujemy się w opowiadaną historię, następuje gwałtowny koniec. Z tego też wynika kolejna wada serialu – postacie takie jak Sypha, czy Alucard nie dostały wystarczająco dużo czasu, abyśmy byli w stanie naprawdę je poznać. Pocieszająca może być informacja, że następny sezon będzie składał się z ośmiu odcinków – zawsze coś (chociaż według mnie i tak za mało).

Podsumowując:

W czasach kiedy wampiry są okrutnie trywializowane przez plugastwa takie jak “Zmierzch”, czy “Pamiętniki wampirów”, a o perełki takie jak “Vampire Hunter D”, czy “Hellsing” coraz trudniej, “Castlevania” jest serialem o wampirach, którego potrzebowaliśmy. Bohaterowie są skomplikowani, historia wciąga, a oprawa graficzna to swoisty majstersztyk – niestety tym bardziej boli, że cały sezon to tylko cztery krótkie odcinki. Gorąco polecam.

Ocena: 8/10

PS. Jakie jeszcze książki/filmy o wampirach polecacie?

Exit mobile version