„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” Shirley Jackson

Lustro uświadamia nam, jak bardzo rozdwojeni w sobie jesteśmy – formująca się na gładkiej powierzchni postać nie zawsze współgra z naszymi wyobrażeniami. Odbijający się w szkle uśmiech maskuje smutek, młoda sylwetka – strach przed przemijaniem. Ta dysharmonia lustrzanego odbicia z wnętrzem człowieka od zawsze fascynowała artystów – pozbawiony retuszu realizm, który i tak ulega subtelnej manipulacji człowieka świadomego teatralnej pozy. Te dyskretne detale nie mogą umknąć uwadze wnikliwego pisarza, który uświadomi nas o tajemnicach ludzkiej psychiki, skomplikowanych mechanizmach społecznych.  A co gdyby pisarz uległ tej manipulacji, przeoczył moment, kiedy bohater czy bohaterka nas oszukuje, a czytelnik nieświadomy tej okropnej pomyłki zaufał nieomylności autora? Przyjrzyjmy się powieści Shirley Jackson Zawsze mieszkałyśmy w zamku.

Zawsze mieszkałyśmy w zamku

Ostatnia powieść Shirley Jackson, wydana w 1962 roku Zawsze mieszkałyśmy w zamku, przedstawia świat oczami osiemnastoletniej Mary Katherine Blackwood, zwanej pieszczotliwie Merricat. Pisarka znana chociażby z Nawiedzonego Domu na Wzgórzu ponownie podjęła temat osobliwej historii, która dzieje się w starym domostwie położonym z dala od miasteczka. Tym razem jednak zrezygnowała z elementów fantastycznych, gdyż wydarzenia same w sobie są tak koszmarne i dziwne, że nie wymagają żadnego wsparcia. Prawdziwa groza nie kryje się w mroku piwnicy, w stęchłych murach starego budynku, czy na strychu, gdzie poniewierają się zapomniane już przedmioty, a w ciepłej, przytulnej, jasnej kuchni, serdecznym uśmiechu, przy rodzinnym stole, przy którym pałaszuje się domowe rarytasy.

Jackson rezygnuje z typowych zabiegów często wykorzystywanych w horrorach, w przypadku których źródłem strachu jest brzydota, rezygnuje też z kontrastowych sztuczek mających ukazać zło w masce dobra.  Według mnie fenomen tej powieści polega na tym, że czytelnik celowo “odwraca wzrok” od niewygodnych treści bądź nie chce przyjąć do wiadomości tego, co usilnie chce nam powiedzieć, co prawda nie wprost, narratorka.  

     Jackson każe nam oglądać postać młodej Blackwoodówny tak jak sama siebie widzi. Panienka z domu z tradycjami jest wkraczającą w dorosłość dziewczynką. Tak, dziewczynką. Merricat wraz z wiekiem nie traci dziecięcego uroku, czy irracjonalnej intuicji, którą mogą się szczycić tylko najmłodsi. Bawi się beztrosko na dworze, jest blisko natury, ma ukochanego kota, któremu poświęca dużo uwagi, układa misterne kompozycje, które tylko dla dziecka mają znaczenie. Czytelnik może mieć nieodparte wrażenie, że dziewczyna jest nieco zdziczała – podejrzliwa wobec obcych, nie zawsze schludna, jej ruchy i decyzje wydają się być nieadekwatne do sytuacji, ale to odczucie szybko mija – bo Merricat ma do tego pełne prawo. 

Ich języki spłoną, pomyślałam, poczują się tak, jakby połykali ogień. Ich gardła spłoną, wypowiadając słowa, a w brzuchach poczują pożar gorętszy niż tysiąc płomieni. 

Życie w cieniu śmierci

Nad domostwem wisi widmo strasznej tragedii. Jest ono jak smród papierosów, który wnika w podłogę i ściany, a którego w żaden sposób nie można się pozbyć, stał się poniekąd uciążliwym mieszkańcem rezydencji na wzgórzu. A Blackwoodowie – bogata rodzina z tradycjami – absolutnie nie mogą sobie pozwolić na taką skazę. Usilnie próbują przejść do porządku dziennego, a jest to daremne. Choć minęło kilka lat od koszmarnej kolacji i siostry Blackwood wraz z wujem Julianem starają się wrócić do normalności, nadal noszą piętno przeszłości. Starają się zakrywać je zapachami fantastycznych specjałów Constance – ciepłymi bułeczkami, aromatycznym ciastem fistaszkowym, rozpustnym puddingiem – które chętnie zjadają w przydomowym ogrodzie; skrupulatnym porządkowaniem domu – które nie ma znamion przykrego obowiązku, a misternego rytuału; rutyną, której absolutnie nie można naruszyć; a także z postępującą izolacją od mieszkańców miasteczka.      

Pamiętam, że stałam na schodach biblioteki, trzymając książki i wpatrując się przez chwilę w delikatną zieleń gałęzi na tle nieba, i jak zawsze żałowałam, że nie mogę wrócić do domu, krocząc po niebie, a nie przez miasteczko.  

Szybko przyjmujemy ten schemat i wraz z Merricat poddajemy się urokowi sielskiego, uporządkowanego życia, przestajemy zauważać dziwne napięcie między siostrami, a kierujemy je tak jak chce tego narratorka – na obcych, którzy zaburzają rytm dnia. 

Jest to według mnie fenomenalny zabieg ze strony Shirley Jackson, która w niezauważalny sposób odwraca naszą uwagę od głównego problemu, choć już od początku książki przemilczana tajemnica wokół rodzinnej tragedii jest w zasadzie oczywista. Czytelnik podobnie jak wuj Julian czy Constance “odwraca wzrok”, bo… No właśnie dlaczego? Przyczyna jest według mnie bardziej skomplikowana i składa się na nią kilka czynników. 

Nie ufaj temu, kto prowadzi cię za rękę  

Nasze przyzwyczajenia czytelnicze każą nam zaufać narratorowi, który zapoznaje nas ze światem przedstawionym, tłumaczy zawiłe relacje między ludźmi, czasem nawet zdradzi, o czym inni bohaterowie myślą. Wraz z narratorem podglądamy różne historie i wierzymy, że to, co widzimy jego oczami, jest prawdziwe. Narracja Zawsze mieszkałyśmy w zamku  wyprowadza nas w pole,ale tylko pozornie. Jackson wykorzystała motyw niewiarygodnego narratora, z którym można się spotkać m.in. w Pokoju Gene’a Wolfe’a, w bardzo ciekawy i oryginalny sposób. Merricat przedstawia swoje spojrzenie na całą historię – tendencyjnie, z punktu widzenia dziewczynki wychowanej w bogatym arystokratycznym domu. Żeby zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło, należy przede wszystkim poznać i wsłuchać się w nieco szalony głos Merricat – choć jest to trudne zadanie, a następnie podjąć próbę zrozumienia perspektywy innych bohaterów, których doświadczenia i uczucia umykają egoistycznej narratorce, a są one w subtelny sposób zasygnalizowane. Subiektywna narracja paradoksalnie daje nam szerszy widok na całą historię pod względem indywidualnym, klasowym i obyczajowym. 

Czy należy zatem zaufać Merricat? I tak, i nie. Zawsze mieszkałyśmy w zamku jest wymagającą lekturą. Shirley Jackson zachęca nas do uważnego słuchania, nie kategorycznego oceniania, a wnikliwej obserwacji wszystkiego, co widzi, rozumie, i nie dostrzega główna bohaterka. To my mamy być obiektywni, czujni i empatyczni, a czasem surowi, a nie narrator. To na nas ciąży obowiązek ostatecznej oceny bohaterów i ich decyzji. Bierne odczytanie książki – nie da nam satysfakcji; przyjęcie roli bezwzględnego prokuratora sprawi, że kilka kwestii nam umknie; zbyt współczująca i miłosierna postawa nie przyniesie poczucia sprawiedliwości.             

Świat, który przemija, a który mimo wszystko pozostaje taki sam

Kolejnym aspektem, który komplikuje fabułę to kwestia walki klas i przemiany społeczne. Jackson pokazuje nam świat, który mimo upływu czasu, zmian politycznych i klasowych, pozostaje taki sam.  

Za miasteczkiem, przy Hill Road, river Road, old Mountain, ludzie tacy jak Clark’owie i Carringtonowie pobudowali nowe, piękne domy. Musieli przyjeżdżać przez miasteczko (…), ale dzieci Clake’ów i Carringtonów chodziły do prywatnych szkół, a jedzenie dostarczano do kuchni przy Hill Road (…). Dziwiło mnie zawsze to, że ludzie z miasteczka, mieszkający w brudnych domkach przy głównej drodze albo przy Creek Road, z uśmiechem kiwali głowami i machali do przejeżdżających Clake’ów czy Carringtonów. 

Merricat ma właściwą swojej warstwie społecznej pogardę i całkowite niezrozumienie wobec klas niższych, które są dla niej czymś tak abstrakcyjnym i obcym, że jedynym kryterium oceny jest estetyka (wiadomo, zgodnie z ideałem kalokagatii – piękno jest tożsame z dobrem). A jednak jej zdziwienie uległą postawą biednych mieszkańców pokazuje, że system folwarczny ma się dobrze, a wysoki status ekonomiczny gwarantuje szacunek, ładne życie z dala od brzydoty i pospolitości. Każdy żyje w swojej bańce – stara arystokracja, nowa klasa bogaczy i reszta, która czuje słuszny gniew spowodowany nierównościami, pogardą i cóż, zazdrością i ciekawością.

Oprócz kwestii społecznych, na które warto zwrócić uwagę podczas lektury, chciałabym wskazać na zagadnienie naszych przyzwyczajeń czytelniczych, które mają według mnie wpływ na odbiór opowieści Merricat. Nie da się ukryć, że z łatwością przychodzi nam przyjęcie punktu widzenia dziewczyny. Bo przecież inny to obcy, brzydki to zły, zwyczajny – mało interesujący. I choć jest w nas wewnętrzny sprzeciw wobec krzywdzących sądów narratorki, wątpimy w jej moralność i w to, że posiada zdrowy rozsądek, to w niektórych sprawach ma rację. Dlatego przyjmujemy jej punkt widzenia, przymykamy oko na rodzinny problem, a wyostrzamy zmysły wobec czegoś innego – zagrożenia z zewnątrz.

Tytułowy zamek pozostaje twierdzą nie do zdobycia dla świata zewnętrznego, dla osób, które nie należą ani do rodziny, ani do grona szlachetnie urodzonych. Domostwo Blackwoodów to nie tylko wielka budowla dumnie spoglądająca na miasteczko ze wzgórza, wnętrza pełne przepychu i eleganckich bibelotów, lecz stan umysłu – protekcjonalny ton, wywyższająca się postawa w każdym aspekcie życia – ubiór, wnętrza, wybór “przyjaciół”, sposób chodzenia, maniery, praca (a w zasadzie jej brak) i spędzanie czasu wolnego. Wbrew pozorom to Blackwoodowie wydają się nam obcy i niedostępni, a my – ordynarni czytelnicy, z odległej rzeczywistości, wkraczamy do ich zamczyska i podglądamy ich, niewiele rozumiejąc z ich dziwactw.   

Podsumowanie

Powieść Shirley Jackson Zawsze mieszkałyśmy w zamku robi ogromne wrażeniena wielu płaszczyznach – nie tylko pod względem fabularnym, lecz także relacji narrator-czytelnik. Autorka wymaga od nas zaangażowania, wniknięcia  w psychikę bohaterki, ujrzenia świata jej oczami, przy jednoczesnym braku zaufania jej osądom i podjęcia próby przeanalizowania faktów, wyciągania wniosków dot. społeczeństwa. Jednakże najtrudniejszym zadaniem, jakie stawia przed nami Jackson, jest zmierzenie się z samym sobą.    

Spoglądając w lustro, widzimy nie tylko prawdę o samych sobie, lecz także tło, jakie odbija się w zwierciadle. Literatura, a szczególnie powieści mają ambicję bycia lustrami, w których się przeglądamy. Nie bez przyczyny Stendhal doszedł do wniosku:

Bo, drogi panie, powieść to jest zwierciadło przechadzające się po gościńcu. To odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży. Człowieka tedy, który nosi zwierciadło w swoim plecaku, będziecie obwiniali o niemoralność! Jego zwierciadło odbija kał, a wy oskarżacie zwierciadło! Oskarżajcie raczej gościniec, gdzie jest bagno, a bardziej jeszcze dróżnika, który pozwala, aby woda gniła i aby się tworzyły bajora 

[Czerwone i czarne,https://wolnelektury.pl/media/book/pdf/stendhal-czerwone-i-czarne.pdf, s. 164; tłum. T. Żeleński]

To, co ujrzymy w Zawsze mieszkałyśmy w zamku może nie być dla nas przyjemne.  Prawda o sobie i świecie, który może być dla nas odległy, a jednocześnie tak bliski, ma prawo być przytłaczająca.  



Categories: Horror - książki, Różne

Tags: , , , ,

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: