Dlaczego warto przypomnieć sobie „Hobbita”?

Przy okazji powtarzania sobie wszystkich książek J.R.R. Tolkiena, na Fantasmarium opublikowałem już artykuły dotyczące Władcy Pierścieni i Silmarillionu. Po wspomnianych arcydziełach przyszedł czas na Hobbita (wiem, kolejność wydaje się być nieco podejrzana), lekturę, którą ostatni raz miałem okazję czytać w gimnazjum. Czy przygody Bilba mogą na dorosłym czytelniku wywrzeć tak ogromne wrażenie, jak na kimś, kto zaledwie stawia pierwsze kroki w świecie fantastyki? Zdecydowanie tak (na początku planowałem zostawić tutaj trochę niepewności, ale nie ma się co oszukiwać)!

Zacznijmy od kwestii technicznych. O ile ładna oprawa graficzna nie jest w stanie uratować złej powieści, o tyle uważam, że w przypadku dobrej, może ona jeszcze zwiększyć przyjemność płynącą z lektury i tak właśnie jest w przypadku Hobbita. Nowe, piękne wydanie zawierające klimatyczne ilustracje Alana Lee to prawdziwy majstersztyk, a obok pozostałych książek z kolekcji prezentuje się po prostu kapitalnie. Dlaczego jednak, mając do wyboru tak wiele innych tytułów, warto po latach wrócić do właśnie tej książki Profesora?

Hobbit często klasyfikowany jest jako powieść dla dzieci i trudno zaprzeczyć, że posiada wiele walorów, które mogą spodobać się młodszym czytelnikom. Co więcej, uważam nawet, że to właśnie ta książka, obok chociażby serii o Harrym Potterze czy Opowieści z Narnii, jest idealnym wyborem na rozpoczęcie przygody z fantastyką. Dostajemy tutaj dużo akcji, pozornie nieskomplikowaną, interesującą historię przekazującą konkretne wartości oraz dawkę humoru wyważoną tak, aby nieco osłabić elementy grozy, ale przy tym nie zepsuć klimatu całej powieści. Dodajmy do tego krasnoludy, trolle, gobliny, potężnego smoka i górę pełną skarbów, a bez większych wątpliwości, według mnie, możemy określić Hobbita mianem dobrej książki fantastycznej. Sądzę jednakże, że podobnie jak w przypadku Małego Księcia, pomimo iż nawet powierzchowne przeczytanie może sprawić przyjemność, tak i tutaj warto poszukać nieco głębiej.

Nie tak oczywista przemiana

Już po kilku pierwszych stronach powieści, możemy dowiedzieć się, że w żyłach Bilba płynie krew dwóch rodów – Bagginsów oraz Tuków. Sądzę, że aby jeszcze lepiej zrozumieć Hobbita, warto zwrócić na cechy charakterystyczne dla każdego z nich. Bagginsowie to szanowani, prowadzący proste, spokojne życie domatorzy, stroniący od jakichkolwiek niebezpieczeństw. Z kolei ród Tuków, niemogący pochwalić się równie dobrą reputacją, owiany jest niemalże legendą, aurą tajemniczości. Jak dowiadujemy się z lektury opuszczali nagle dom i wyruszali w świat w poszukiwaniu przygód.

Ustatkowany Bagginsowy żywot Bilba to proza życia, prosta i rzeczowa, a magiczny świat Gandalfa i krasnoludów to raczej poezja, świat pełen cudów i spraw zachwycających, choć czasem równie obcych i czarodziejskich… Bilbo może się trzymać Bagginsowego punktu widzenia, lecz Tookowe dziedzictwo zostawiło mu w spadku skłonność do innego, pełnego przygód życia…
[C. Olsen, Odkrywanie Hobbita J.R.R. Tolkiena, Wrocław 2012, s.29.]

Można spotkać się z opinią, że z czasem Bilbo wyzbywa się swojej bagginsowskiej natury i górę bierze w nim Tuk – sądzę, że jest to błędne przekonanie.

Dając się ponieść przygodzie, można bowiem zbyt szybko potępić cechy charakterystyczne dla Bagginsów i określić je mianem nudnych i nieprzydatnych, zachwycając się odwagą Tuków. W rzeczywistości mamy jednakże do czynienia ze znacznie bardziej skomplikowanym zestawieniem. O ile męstwo Bilba kilkukrotnie ratuje życie całej drużynie, o tyle to samo można powiedzieć o jego momentami prostym, zdroworozsądkowym podejściu – nie jest to więc zwykły konflikt pomiędzy tchórzostwem a odwagą. W zależności od sytuacji, tak Bagginsowa, jak i Tukowa natura okazują się bardzo pomocne – zrozumienie tego faktu i jego zaakceptowanie to prawdziwa przemiana Bilba, a nie odrzucenie części samego siebie.

Dobro i zło w Hobbicie

Jakiś czas temu pod postem dotyczącym Władcy Pierścieni spotkałem się z opinią, że podział na dobro i zło w twórczości J.R.R. Tolkiena jest zbyt oczywisty i brakuje w niej bohaterów niejednoznacznych, balansujących pomiędzy odcieniami szarości. Myślę, że jest to temat na osobny artykuł i z pewnością do niego wrócę, tym razem natomiast przyjrzyjmy się jak sprawa wygląda w Hobbicie.

Kiedy próbuję sobie przypomnieć omawianie tej powieści w szkole, na myśl przychodzi mi grupa krasnoludzkich poszukiwaczy przygód i z początku nieudolny Bilbo. W trakcie ponownego czytania Hobbita w oczy rzuciło mi się jednak, że w rzeczywistości Thorin i jego kompania wcale nie radzą sobie w trudnych warunkach lepiej od swojego włamywacza. Ponadto już podczas pierwszego spotkania Bilbo wyczuwa, że w jego towarzyszach kryje się coś mrocznego (Smocza Choroba) i w miarę postępu przygody wcale nie upodabnia się do reszty, ale pozostaje wierny swojej, pomimo iż nieco rozdartej, naturze. Krasnoludy trudno nazwać tutaj istotami światłości (w grze RPG uzyskałyby w najlepszym razie miano “neutralnych dobrych”).

Dylemat można mieć też w kwestii Beorna, według mnie jednej z najciekawszych postaci w Hobbicie. Zmiennokształtny koniec końców pomaga wędrowcom i w pojedynkę zmienia losy Bitwy Pięciu Armii, jednakże trudno nie zwrócić uwagi na okrucieństwo, z jakim traktuje swoich wrogów, czy na ostrzeżenie, którego udziela Gandalfowi i kompanii. W tym właśnie momencie warto wspomnieć o trzeciej sile istotnej w powieści Tolkiena zaraz obok dobra i zła, a mianowicie o dziczy (czy naturze).

Pomimo iż Wargowie współpracują z goblinami, to bardzo szybko można zauważyć, że ci pierwsi, nawet jeśli obdarzeni mową, to po prostu dzikie zwierzęta, które trudno oceniać w naszych kategoriach, a z kolei orkowie, to istoty do szpiku kości zepsute. Co natomiast z orłami? Pomagają one kompanii Thorina (chcąc spłacić dług wobec Gandalfa) i nie cierpią goblinów, nie towarzyszy temu jednak żadna skomplikowana ideologia – najzwyczajniej w świecie lubią psuć ich plany. Co więcej, kiedy trzeba zdobyć pożywienie, orły bez wahania atakują zwierzęta mieszkających w pobliżu ludzi.

Złożoność natury dziczy najlepiej widać w postaci Beorna – istoty zdolnej do czynienia dobra, przy tym jednakże nieprzewidywalnej, niebezpiecznej. Zmiennokształtny nie jest tutaj rycerzem światłości (polecam przypomnieć sobie scenę, kiedy przynosi do domu skórę warga i głowę goblina), ale ucieleśnieniem natury, dzikim stworzeniem postępującym w zgodzie ze swoimi wartościami, niekoniecznie zbieżnymi z ludzkimi.

Nietypowy bohater

Do przeanalizowania została nam jeszcze jednak kwestia dotycząca Hobbita, a mianowicie jej główny bohater. Kiedy słyszymy to słowo, zazwyczaj wyobrażamy sobie wielkiego wojownika, czy potężnego maga – osobę odważną, żądną przygód i zaprawioną w bojach. W swojej powieści Tolkien zaproponował nam natomiast kochającego spokój, ciszę i spokojne spacery niziołka. Bilbo jest życzliwy, ceni przyjaźń, nie chowa urazy i pomimo iż nie umie walczyć, to robi, co może, aby pomóc swoim kompanom.

Świat byłby weselszy, gdyby więcej jego mieszkańców tak jak ty ceniło dobre jadło, zabawę i śpiew wyżej niż górę złota.

Sądzę, iż taka konstrukcja głównego bohatera, sprawia, że czytelnikowi łatwiej jest się z nim utożsamiać (oczywiście nie wątpię, że niektórzy z Was każdego dnia, z mieczem dwuręcznym na plecach, wyruszają na poszukiwanie przygód). Większość z nas, tak jak Bilbo, lubi słuchać ekscytujących opowieści czy pomarzyć sobie o odegraniu roli w jednej z nich – kiedy jednak warunkiem koniecznym staje się poświęcenie swojego komfortu i bezpieczeństwa, nagle spóźnienie się na obiad to już przeszkoda z pozoru nie do przejścia. Chociażby dlatego uważam, że warto wrócić do tej książki i przekonać się, jak odbierzemy ją po latach.

Podsumowując:

Hobbit Tolkiena to lektura ponadczasowa, prawdziwe arcydzieło fantastyki, bez którego wiele naszych ulubionych książek, pewnie wyglądałoby zupełnie inaczej (gdyby w ogóle powstały).

Ponadto powieść ta jest wspaniałym wstępem do przygody z twórczością Profesora oraz całym światem fantasy. Jeśli ostatni raz czytaliście Hobbita lata temu, polecam wrócić do niego jeszcze na chwilę i ponownie udać się w podróż z kompanią Thorina – gwarantuję, że odkryjecie w niej (a może i w sobie) coś nowego. Gorąco polecam.

PS. Jak Wy oceniacie Hobbita? Od jakiej książki rozpoczęliście swoją przygodę z fantastyką?

Chcielibyście zostać patronami Fantasmarium i pomóc nam w dalszym rozwijaniu portalu? Gorąco zapraszamy do odwiedzenia naszego profilu w serwisie Patronite:



Categories: Fantastyka, Fantastyka młodzieżowa, Klasyka, Książki

Tags: , , , , , , , , , , ,

2 replies

Trackbacks

  1. „Niedokończone opowieści Śródziemia i Numenoru” J.R.R. Tolkien – recenzja
  2. Władca Pierścieni: Podróże przez Śródziemie - recenzja - Fantasmarium

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: