„Blade runner 2049”

Powiedzmy to wprost – Blade Runner 2049 jest tak samo wizualnie wizjonerski jak oryginał. Mało tego, tak samo unika wpadania w sieć fabularnych schematów jak jego poprzednik. Ale zacznijmy od początku. 

 

 

Ryan Gosling gra łowcę androidów o dźwięcznym imieniu K, którego zadaniem jest odnajdywanie i – jeśli to nieuniknione, „posłanie na emeryturę” wcześniejszych modeli replikantów, które wykazują tendencje do buntu. Replikanci to oczywiście androidy, które głównie zostały stworzone do pracy na koloniach pozaziemskich. W dość wczesnej scenie filmu, gdzie K przybywa, by odesłać na emeryturę ukrywającego się replikanta, film sprawnie wykłada nam, czym tak naprawdę zajmuje się główny bohater i jak bardzo wzrosła siła tych, jakby nie było, wczesnych modeli.

Brak duszy i zmaganie się z egzystencjalizmem to ciężkie tematy, jeśli chodzi o kino. Twórczość genialnego Ingmara Bergmana może pokazywać te motywy w sposób przystępny, tutaj natomiast – w filmie, który nie przyzwala własnemu bohaterowi na ucieczkę we własne myśli – ludzkie wnętrze jest o wiele bardziej skomplikowane. Gosling nie mówi zbyt wiele, jego twarz jest nader ekspresywna, a ponure spojrzenie jest w pewien sposób odzwierciedleniem tej farsy, którą mieszkańcy zwą Los Angeles przyszłości.

Blade Runner 2049 to nie jest film dzisiejszych czasów. Może sprawiać wrażenie takiego: wyposażony w różne, ciekawe z punktu widzenia uważnego widza aluzje odnoszące się do brutalnego odrzucenia przez nas ludzkiej cywilizacji, zmianę globalnego klimatu, naszą obsesję na punkcie technologicznej perfekcji i przekleństwa wrodzonych uprzedzeń. Są to motywy idealnie pasujące do współczesności, nie ma co do tego żadnej wątpliwości, lecz pod każdym innym względem jest to film wyprzedzający kino science fiction o co najmniej 5-10 lat. Denis Villeneuve, Roger Deakins, Dennis Gassner i reszta artystów odpowiedzialna za stworzenie sequela do jednego z najważniejszych filmów sci-fi wszechczasów dokonało czegoś fantastycznego. To, co oglądamy na wielkim ekranie to najbardziej schludnie wykonany i zaskakujący kawał kinematografii, jaki został stworzony od czasów oryginału. Zdjęcia zrobione z istną perfekcją to prawdziwy majstersztyk powodujący, że poprzeczka dla twórców futurystycznego sci-fi zostaje podniesiona naprawdę wysoko. A to, że nowy Łowca Androidów znosi tak dobrze porównanie do najbardziej wpływowego filmu – między innymi pod względem estetycznym – ostatnich 40 lat, jest warte odnotowania. Problem nie leży w tym, że Blade Runner 2049 jest idealnym kompanem pierwszej części. Chodzi o to, że jest za dobry, by być tylko tym.

Muzyka działa najlepiej, gdy BR2049 próbuje replikować dźwięki z przelotów nad LA, które tak hipnotyzowały w trakcie oglądania pierwszej części. Prawie przez całe 160 minut seansu pełen grozy spokój wychodzi na pierwszy plan. Jest to pierwsza i chyba jedyna sensowna rzecz, która może odrzucać widownię, błędnie spodziewającą się długich walk na pięści, strzelanin i pościgów – swoją drogą tak odpowiednich dla tego uniwersum. Więc jeśli spodziewasz się non-stop akcji przez bite trzy godziny seansu, to idziesz na zły film. Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że znajdą się osoby dla których BR2049 będzie nudny przez to, że tempo potrafi zwolnić naprawdę konkretnie. Ja osobiście byłbym zawiedziony, gdy byłoby inaczej.

Villeneuve stworzył coś, co absolutnie musi zostać doświadczone w kinie, bez żadnych bodźców zewnętrznych przeszkadzających w seansie. Tylko tak jesteśmy w stanie w pełni docenić smutny komentarz traktujący o człowieczeństwie; futurystycznej architekturze; wiecznie działającym krajobrazie wideo-reklam; bezustannym odgłosie brzęczenia w tle; kolorach neonów przeplatających się z mokrym od deszczu Los Angeles. To wszystko składa się na piękny koszmar wizji potencjalnej przyszłości, od której wcale nie jesteśmy tak daleko, jak mogłoby się wydawać.

Podsumowując – to jest ten Łowca Androidów, na którego wszyscy czekaliśmy. Definitywnie czuć tu i ówdzie Williama Gibsona – choć jest to bardziej szczęśliwy wypadek przy pracy, niż celowy hołd dla jednego z najlepszych pisarzy cyberpunku. Film brzmi świetnie, z każdym dźwiękiem idealnie wpasowanym w kompozycję, wygląda genialnie, a co najważniejsze jest emfatyczny – i to tutaj tkwi prawdziwa siła nowego filmu Villeneuve’a. Uciekajcie do kin.



Categories: Filmy, Książki sci-fi

Tags: , , , ,

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: