Wczoraj zakończył się nasz pierwszy konkurs „Jak zaczęła się Wasza przygoda z fantastyką?” i trzeba przyznać, że otrzymaliśmy wiele naprawdę ciekawych odpowiedzi. Na tyle ciekawych, że oprócz historii nadesłanych przez zwycięzców, postanowiliśmy na blogu opublikować również kilka innych, które zasługują na wyróżnienie. Dowiedzmy się zatem, jak swoją przygodę z fantastyką zaczynali nasi czytelnicy. 🙂
I miejsce – Adam Hutnikiewicz
To było na początku gimnazjum. Z czerwonym paskiem na dyplomie i gorejącą w sercu nadzieją wkroczyłem w nową grupę rówieśniczą. Pomijając początkowe problemy z niektórymi „kolegami” z klasy, mającymi pretensje nawet o wielkość mojego szkolnego plecaka, zmiana szkoły okazała się dla mnie błogosławieństwem. Poznałem tam pierwszego prawdziwego przyjaciela, Ernesta – ekscentryka o kudłatej głowie, zafascynowanego kulturą japońską, fantastyką, filmami gore i muzyką deathmetalową. To właśnie on zainteresował mnie książkami z tego gatunku: wcześniej sięgałem raczej po to, co polecali rodzice lub szkoła. Jeszcze w podstawówce z zainteresowaniem przeczytałem trylogię Sienkiewicza i „Krzyżaków”, co wyraźnie zdradzało, że ziarno w dużej mierze około średniowiecznej fantastyki, z jej długimi mieczami i płytowymi zbrojami, mogło później trafić na podatny grunt.
Kiedy już moja znajomość z Ernim zaczęła się rozkręcać, a do rozmów na długich przerwach dołączyły spotkania w czasie wolnym na wspólne granie na konsoli, wizyty w galeriach handlowych i wszystko inne, zaczął polecać mi książki. Fantastyczne książki, hłehłe. Dzięki niemu zapoznałem się z takimi klasykami jak cykl „Świat Dysku” ś.p Terry’ego Pratchetta, który nie miał sobie równych w spójnym łączeniu humoru, erudycji i trzeźwych spostrzeżeń na temat naszej cywilizacji, ukrytych pod płaszczykiem krasnoludów, trolli i demokracji w stylu lorda Vetinariego. Historia o płaskim świecie, płynącym przez kosmos na grzbiecie wielkiego A’Tuina na tyle nas zainspirowała, że stworzyliśmy własną, osadzoną na innej płaskiej planecie – Świecie Placuszka. Zamierzaliśmy nawet zrobić z tego książkę. Ostatecznie wycisnęliśmy z tego pomysłu jakieś 60 stron prozy, którą nawet dało się czytać… po gruntownej korekcie, dokonanej ponad 10 lat po napisaniu oryginału.
Cóż, każdy jakoś zaczynał.
W tamtych czasach suma summarum dość głęboka saga brytyjskiego szlachcica nie była jedyną przedstawicielką fantastyki, z jaką się zapoznawałem. Z wypiekami na plaży chłonąłem podetkniętą przez Erniego sensacyjną fantastykę spod znaku Forgotten Realms. Pióro R.A Salvatore wydawało mi się najbardziej szczupłym na planecie, wielostronicowe opisy baletów Drizzta Do’Urdena z sejmitarami zachwycały finezją, a sam motyw wyklętego drowa miał w sobie ładunek tragizmu, który przemawiał do wyobraźni. Za czytaniem podobnych książek naturalnie poszło zainteresowanie papierowymi grami RPG – najpierw spod znaku klasycznego Dungeons & Dragons, potem Cyberpunku 2020, szczecińskiego Aphalona i polskiej Neuroshimy. W czteroosobowej paczce spędziliśmy dziesiątki godzin siedząc na zakurzonym strychu, wymyślając fantastyczne przygody, żartując i mało przejmując się mechaniką z podręczników.
Teraz mamy rok dwa tysiące siedemnasty. Dawno skończyłem i gimnazjum, i liceum, i studia licencjackie, a potem magisterskie.
Erni nie żyje od pięciu lat. Jego ekscentryzm okazał się schizofrenią, a brutalna część upodobań ostrzegawczymi sygnałami, które przegapiliśmy. Wszyscy: znajomi, przyjaciele i najbliższa rodzina byliśmy tak samo zszokowani, kiedy doszło do jego samobójczej śmierci. Przetrwało zainteresowanie fantastyką, które we mnie zaszczepił. Przetrwało i rozkwitło, trafiwszy na podatny grunt. Jako zatwardziały ateista Erni sam pewnie by się ze mną zgodził, że to najbardziej realne życie po śmierci, o jakim człowiek może marzyć.
II miejsce – Krog Nal
Na obrzeżach pewnego małego miasta, gdzieś w głębi kraju o słowiańskich korzeniach, rósł sobie mały Karolek. Karmiony mlekiem kozim i usypiany wieczorami opowieściami taty, osiągnął wiek, w którym rozpoczęła się jego wędrówka po ścieżce zwanej edukacją. Przedszkole znajdowało się w centrum owego małego miasteczka. Ciężko pracujący rodzice, tuż przed świtem zostawiali swoją pociechę w placówce. Karolek nudził się jak mops, gdyż kolejne dzieci pojawiały się dopiero jakieś 2 godziny po nim. O czym marzył rano, przyklejony do szyby i wpatrzony w budzące się do życia miasto? Nawet panie sprzątaczki czy kucharki tego nie wiedziały. Z pewnością tęsknił za rodzicami. A może myślał o tym, że jak zwykle zostanie w przedszkolu jako ostatni i będzie tu czekał z panią dyrektor aż rodzice wrócą z pracy i go odbiorą (kolejne dwie godziny…)?
Nikt nie był w stanie odgadnąć jego myśli. Rodzice zauważyli jednak, że ich synek z dnia na dzień staje się coraz smutniejszy. Zrozumieli, że to właśnie samotność okrywa ponurym całunem życie dziecka. Wpadli więc na pewien pomysł. Doszli do porozumienia z obsługą przedszkola, by Karolek nie zostawał sam, a był odprowadzany do swojej dalekiej krewnej, pracującej całkiem niedaleko w niewielkim budynku.
Parterowy budynek, ukryty między wysokimi blokami, mocno kontrastował z resztą zabudowy pod wieloma względami. Charakterystycznym był jego kolor. Biel była mocno pocięta czarnymi smugami – owocami ogrzewania bloków węglem, drewnem i czym tam przyszło na myśl mieszkańcom. Mimo wszystko, spodobał się on chłopcu. Był jak ostatni bastion czegoś czystego, co jeszcze nie do końca zostało wchłonięte przez szarą codzienność. Napis na czerwonej tabliczce przy drzwiach głosił „BIBLIOTEKA MIEJSKA”. Życzliwa krewna skierowała swego podopiecznego do działu dla dzieci i młodzieży. Karolek nigdy nie zapomni swej pierwszej książki. Był to „Byczek Fernando”. Chociaż lektura sprawiła mu wielką radość, przełom w życiu chłopca miał dopiero nadejść.
Po kilku miesiącach przeczytał większość kolorowych książek, w których na każdej stronie znajdowały się po około 2 lub 3 zdania wierszem. Opuścił zatem regały z książkami dla dzieci i wkroczył w mniej kolorową literaturę. Na jednej z półek znalazł dziwne, cienkie „książki” leżące płasko. Żywo zainteresowany chwycił jedną z pozycji i z zaciekawieniem i odczytał majestatyczny napis na okładce. „THORGAL”. Przygody tego bohatera długo nawiedzały chłopca w snach. Z wypiekami na twarzy śledził każdy kolejny komiks, każdą stronę, każdą kreskę. Gdy przeczytał już wszystkie, zapytał swojej opiekunki, czy w bibliotece są jeszcze inne książki o takich bohaterach. Kobieta wyciągnęła rękę w jego stronę i powiedziała: „chodź, zaprowadzę cię”.
Tak właśnie zaczęła się podróż do krain fantastyki. Spragniony kolejnych niesamowitych przygód sięgał dalej. Hobbici, magowie, smoki i awanturnicy stali się jego najwierniejszymi towarzyszami. Już nigdy nie był sam.
III miejsce – Katarzyna Tkaczyk
Zaczęło się od małej zbrodni. Ale takiej naprawdę malutkiej… i to nie była moja wina! Wszystko przez ciekawość. Mówią, że to pierwszy stopień do piekła i może coś w tym było.
Bo w tamtym pokoju rzeczywiście było gorąco jak w piekle. Zabawne. Nawet temperatura przypominała mi, że robię coś niewłaściwego – zupełnie jakbym sama o tym nie wiedziała.
Zapamiętałam to dobrze – najcieplejsze pomieszczenie w całym domu, najmocniej nasłonecznione. Wyłożone boazerią, z pomarańczowymi zasłonami. Okna wychodziły na zachód, więc pod koniec dnia pokój był wypełniony złoto-pomarańczowym blaskiem. Pachniał drewnem i tajemnicą.
Zbliżał się koniec maja. Miałam jakieś jedenaście, dwanaście lat. Ledwo wyrosłam z dziecięcych gazetek i bajek i powoli zaczynałam szukać niszy dla siebie. Chciałam być wyjątkowa, inna niż koleżanki. Chodziłam do podstawówki, miałam głowę pełną marzeń i zawsze bardzo lubiłam czytać. A tamten pokój fascynował mnie jak nic innego. Dla mojego dziecięcego umysłu był definicją przygody. Prawdziwą komnatą tajemnic. Ale i zakazanym owocem.
Bo mój brat, słuchający groźnej muzyki i ubierający się prawie wyłącznie na czarno absolutnie nie życzył sobie, by młodsza siostra wchodziła do jego pokoju. Szczególnie, gdy jego nie było w domu. Był drażliwy jak stara smoczyca na swoim tronie ze złota, jak obudzony w środku zimy niedźwiedź. Jak głodny lew na sawannie. Nie chciał, bym czegokolwiek dotykała. Nie i już.
Ale ja byłam ciekawska i popełniłam zbrodnię. Taką malutką.
Po szkole wróciłam do domu i poszłam do swojego pokoju. Mama była w pracy, babcia ucięła sobie drzemkę. Brat jeszcze nie wrócił. To była moja szansa. Poczułam zew przygody. Powiedziałam sobie, że teraz albo nigdy.
Otworzyłam moją komnatę tajemnic. Aż zdziwiłam się, jak łatwo poszło. Ja na pewno założyłabym jakieś pułapki. Zresztą, sama eksperymentowałam z takimi w swoim dziecięcym pokoiku. On chyba nawet nie próbował.
U brata było gorąco jak w piekle. Zachodziło słońce. Odetchnęłam i powoli, na paluszkach, dziękując za grubą wykładzinę która tłumiła kroki, po prostu weszłam do pełnego zagadek miejsca. Nie chciałam być wścibska. Nie chciałam grzebać po szafkach i poznawać wszystkich niewygodnych tajemnic. Chciałam tylko się rozejrzeć, zobaczyć, co ciekawego mogę tu znaleźć.
Mój wzrok przyciągnęła stara, ciężka meblościanka, a na niej duże ilości książek. Oczywiście miałam swoje, bardzo piękne, ale znałam je już za dobrze dobrze. Ciekawiły mnie te nowe, należące do brata. Dla dorosłych. Teren niezbadany.
Ostrożnie, nastawiając uszu, zdejmowałam je z półek i oglądałam. Dużo obrazków, mało treści – nie, mangi mnie nie interesowały. Spojrzałam nieco niżej i mój wzrok padł na trzy nieduże, choć dosyć grube książki. Biały bok, złote paski u góry i u dołu, dziwne symbole, czarny napis, bajeczna czcionka. Wyglądały na stare, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłam stare książki. Mama mówiła, że takie mają duszę. Wyjęłam pierwszą z kolei i obejrzałam ją uważniej. Okładka była przepiękna – były na niej skały i wodospad, dalej las i jakiś zameczek. I malutkie, ledwo widoczne postaci. Uwagę skupiała jedna – w spiczastym kapeluszu i szarej pelerynie powiewającej na bok. Przerzuciłam kilka żółtych stronic, po czym odważnie dosunęłam pozostałe tomy tak, by zniwelować dziurę i cichutko wyszłam z pokoju. Liczyłam, że nikt nie dowie się, że właśnie ukradłam bratu książkę. Zaszyłam się na balkonie i zaczęłam czytać:
„Kiedy Bilbo Bagosz z Bagoszna oznajmił, że wkrótce wyda wspaniałą ucztę dla uświetnienia swoich sto jedenastych urodzin, w Hobbitowie zapanowały wielki gwar i podniecenie.
Bilbo, osoba bardzo bogata i wybitna, cieszył się we Włości niesłabnącą sławą od sześćdziesięciu lat, kiedy to znienacka zniknął , a potem równie nieoczekiwanie się pojawił. Bogactwa, jakie przywiózł, obrosły legendą i panowała powszechna opinia, że bez względu na to, co mówiłby sam Bilbo, wzgórze w Bagosznie podziurawione jest tunelami pełnymi skarbów.”
Już po tych kilku zdaniach wiedziałam, że muszę tą książkę przeczytać, chociażby brat miał mnie ukatrupić za ruszanie jego rzeczy. Ba, mało tego – postanowiłam, że od tego dnia będę wszędzie gdzie się da szukać książek takich jak ta jedna jedyna. Ta pierwsza, ukochana, najulubieńsza, najfantastyczniejsza…
„Władca Pierścieni”.
Tak zaczęła się moja wielka przygoda z fantastyką, która trwa właściwie do dziś. Cały ten czas był jedną wielką podróżą do magicznych krain i światów, które mogłam zobaczyć tylko w swojej głowie. Podróż pełna przygód, emocji wzlotów i upadków, chwil słabości i nagłych przypływów siły… ale to temat na zupełnie inną opowieść.
To właśnie podium konkursu „Jak zaczęła się Wasza przygoda z fantastyką?”. 🙂
Poniżej pozostałe wyróżnione historie:
-
Marcin Moń
Końcówka lat 90. Okres, w którym coś się kończy, a coś się zaczyna. Z taśm produkcyjnych zjeżdżają pierwsze polonezy kombi, na ekrany kin wchodzi „Chłopaki nie płaczą”, Polsat po raz pierwszy emituje „Miodowe lata”, a szukający sensacji czarnowidze zaczynają przebąkiwać coś o pluskwie milenijnej, która cofnie nas do neolitu (spojler: nic z tego nie wyjdzie).
Mniej więcej w tym samym czasie, mając jakieś 11 czy 12 lat, zaczytywałem się pismem CD-Action, pochłaniając jak leci wszystkie recenzje i zapowiedzi gier. To właśnie branża elektronicznej rozrywki stanowiła dla mnie pierwsze okno na świat fantastyki: statki kosmiczne, elfy, cyborgi, eksplozje magicznej energii… Wszystko to zobaczyłem najpierw na ekranie komputera (w mocno rozpikselowanym wydaniu, bo wiadomo, lata 90.).
Któregoś razu moją uwagę przykuła zapowiedź gry „Ubik”. SF z telepatycznymi szpiegami, mocami parapsychicznymi, laserami, walką korporacji, a to wszystko na podstawie książki, którą autor tekstu wychwalał pod niebiosa. Nigdy wcześniej pół szpalty tekstu i jeden zrzut ekranu nie miały tak wielkiego wpływu na moje życie – ale nie uprzedzajmy faktów. Chcąc jak najszybciej doświadczyć tych wspaniałości na własnej skórze, w podskokach udałem się do biblioteki miejskiej i wróciłem do domu wyposażony w egzemplarz powieści Philipa K. Dicka. Z początku lektura odrobinę mnie odrzuciła – przeskok z „Pana Samochodzika” do „dorosłej” literatury nieco onieśmielał – ale gdzieś w połowie… wsiąkłem. Pierwszy raz w życiu zarwałem noc nad książką. To było niemal transcendentalne przeżycie; mój delikatny, nienawykły do mindfucku dziecięcy mózg wypełniły roje dziwacznych idei i pytań w stylu „co to w końcu jest ten Ubik?”, „czy to się dzieje naprawdę?”, „dlaczego on rozmawia z drzwiami?”, „czymże jest krucha osnowa rzeczywistości?” itp.
Wkrótce po lekturze „Ubika” przeczytałem wszystkie powieści i zbiory opowiadań Dicka, jakie znalazłem w naszej bibliotece. Nie wszystko rozumiałem, ale wszystko mi się podobało (może właśnie dlatego). Potem była „Diuna”, która dodatkowo utrwaliła moją miłość do gatunku. Niedługo później zakochałem się w wiedźmińskiej sadze, odkrywając przy tym, że fantastyka niejeden ma smak. Teraz już byłem zniewolony na dobre, całkowicie oddany fantastyce – ale cóż to za słodka niewola. Po tak solidnej dawce klasyki zaserwowanej na początek przygody nie mogło zresztą być inaczej 🙂
-
Kamil Chomycz
Pewnie wolałbym napisać, że mama przynosiła mi od dziecka „Nową fantastykę”, na 15 urodziny kupiła mi trylogię Władcy Pierścieni, bo kochałem czytać, a lektury szkolne mi nie wystarczały. Tak byłoby bardziej…epicko; mógłbym powiedzieć, że zaczęło się właśnie od Władcy oraz Sapkowskiego. Tylko że każdy, kto pamięta rok 2000 (a był to rok, kiedy kończyłem podstawówkę i zaczynałem liceum) wie, co tak na prawdę było na topie. Firma Microsoft zaskakiwala kolejnymi nowościami, każdy chciał nowego Windowsa 2000, kazdy chłopak w moim wieku marzył o nagrywarce CD i dodatkowej kostce RAM. A wieczorami myśleliśmy, co by tu jeszcze odkryć w tym prostym, a dającym tyle możliwości Total Commanderze? Cóż… Nasza historia i te wspaniałe lata nieprawdopodobnego rozwoju komputerów wyglądały właśnie tak. Książki zostały gdzieś na bocznym torze…
A kiedy producenci firmy BioWare zdecydowali się na wypuszczenie drugiej części gry Baldur’s Gate, zapewne nie spodziewali się, że tak namieszają w życiu zwykłego chłopaczka z podkarpacia.
Wszystko zaczęło się właśnie w roku 2000. Millenium na rozpoczęcie przygody z fantastyką uważam do tej pory za swego rodzaju znak, a przynajmniej niezły zbieg okoliczności. No dobra, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Po prostu łatwo sobie zapamiętać. Urwalismy się z lekcji, bo kolega na jakimś niezłym nowym sprzęcie i ekranie 17 cali miał mi pokazać „zajebistą gierę”. Faktycznie: niezla grafika, super filmik na starcie, no i szybko się ładuje, a literki jakieś takie ładne i wyraźne. Od razu jakieś podpowiedzi odnosnie golemów i przywołańców (ee?). Dialog, magia, jakieś miecze, wekiera, pułapki w lochu… Wygląda na to, że sam kierujesz dalszym losem bohatera i lepiej się zastanowić, jakiej odpowiedzi udzielamy… Nieźle. Wszystko to przy genialnej muzyce i wspanialym tembrze głosu pana Fronczewskiego. Kolejne dni nie należały do najlepszych, jakie zdarzają się w relacjach między matką i synem, bo syn oczywiście nie miał zamiaru odchodzić od komputera (po wcześniejszym spiraceniu [ups!] gry od kolegi). Każda przerwa między lekcjami w liceum była na zmianę: ocenianiem kształtów i urody płci przeciwnej oraz komentowaniem postępów w Baldur’s Gate 2. Ajjj, później to już się posypało.. Tibia, Legends od Mir, Diablo 2… lecz ciągle najdłuższe co się wtedy czytało to opisy gier a następnie dialogi w nich.
„No coś ty…? Lubisz te klimaty i nie czytałeś Sapkowskiego?” uslyszalem kiedyś od kolegi na korytarzu w szkole. „No…Nie za bardzo”. „To smigaj do bilblioteki, ale nie licz na to, że będzie pierwszy tom, bo ostatnio wszyscy się na to rzucili”. Na szczęście moja biblioteka na wsi nie była zbyt często odwiedzana przez fanów fantasy (ciekawe czy tacy tam w ogóle bywali?), więc pierwszy tom leżał na półce… Od tego momentu zatracilem się 🙂
Czasem żałuję, że nie czytam zbyt wiele innej literatury. Przecież tak wiele świetnych pozycji wychodzi co roku. Ale kiedy przypomnę sobie, jak dużo to dla mnie znaczyło przez te najlepsze (a zarazem bardzo ciężkie) lata mojego życia, to inaczej na to patrzę.
-
Marian Kolano
Moja „przygoda z fantastyką” rozpoczęła się późną wiosną 1990 roku. Wiem to dokładnie, bo właśnie wtedy jako 12-letni „smarkacz” stanąłem przed kioskiem Ruchu z otrzymanymi od ojca 6000 tysiącami złotych polskich :-).
Chciałem kupić coś innego, nie pamiętam już co – może „Świat Młodych”, legendarną gazetę dla młodzieży – ale na szczęście mój wzrok przykuła pewna okładka. Okładka nieznanego mi pisma, z tajemniczym starcem o wyglądzie czarownika na ilustracji. Widać chyba „Świata Młodych” nie było (jak zwykle) i dzięki temu postanowiłem zainwestować w nieznane. No i popłynąłem… To pismo to był „Fenix” (nr 4/90), którego od tej pory stałem się zaprzysiężonym fanem, i z którym byłem do jego smutnego końca. To właśnie to pismo, jego autorzy, felietoniści, recenzenci wprowadzili mnie w świat literatury fantastycznej. Wszystkie 108 numerów przeczytałem od deski do deski. To dzięki „Feniksowi” poznałem Strugackich – moja największą fascynację w literaturze fantastycznej – ale i wielu innych autorów – zarówno tych, którzy dziś są wielcy i znani, a zaczynali tam jakimiś niewielkimi opowiadaniami, jaki i tych którzy wtedy byli gwiazdami, a o których dziś mało kto już pamięta. „Fenixa” na księgarskich półkach nie ma już prawie szesnaście lat. Na szczęście na mojej stoją wszystkie, i nie ma tygodnia bym po któryś numer nie sięgnął. Wiele się zmieniło, zarówno w świecie, jak i fantastyce. Internet, komputery, gry, media społecznościowe – to wszystko spowodowało, że fantastyka poszybowała w inne rejony, niż było to te 27 lat temu. Ale to dobrze, świat musi się zmieniać. Oczywiście i ja wszedłem w „nowy wymiar fantastyki”, o czym świadczy ten tekst pisany na komputerze o którym się Lemowi nie śniło, na konkurs ogłoszony przez facebook’owy fanpage 🙂 Ale mimo to, dla mnie fantastyka na zawsze pozostanie jednak przede wszystkim półką z książkami.
-
Damian Dominiak
Pierwsze wspomnienie pochodzi ze szkoły podstawowej. Wałkowanie na lekcjach „Hobbita” uświadomiło mi, że jest to pierwsza lektura którą w ogóle przeczytałem i która dała mi dużo radości. Tak się akurat złożyło, że rok później do kin wchodził film ”Władca Pierścieni” na który udało nam się pojechać całą klasą. Do dziś pamiętam zagadnienia na lekcjach w następnym tygodniu – „woda i jej znaczenie we władcy pierścieni” i moje wyrywanie się z odpowiedziami. Czułem się
obco bo na jedną odpowiedź kogoś z klasy ja rzucałem cztery następne. Już wtedy nasionko zostało zasiane i rosło jakiś czas przez całe gimnazjum i szkołę średnią. W międzyczasie filmy i gry przewijały się przez moje ręce i oczy, ale niespecjalnie się temu oddawałem. Było to raczej spontaniczne i przypadkowe.
Prawdziwy fanatyzm pojawił się już po szkole średniej, a zaraził mnie nim mój były trener. Pamiętam do dziś rozmowy na temat World of Warcraft który kończył testy i oficjalnie wydawano go do użytku. Rozmowy o klasach, umiejętnościach, samej grze, mechanice, questach, a szczególnie o tym jak rozległy i otwarty był tam świat. Wiele godzin z życia ukradła mi ta gra, ale Polska Gildia Role Play i wielu znajomych z którymi do dziś utrzymuję niejaki kontakt na pewno były tego warte.
Kulminacją był biwak harcerski na którym udało mi się pierwszy raz zagrać w Warhammer Fantasy Role Play. Gdy pierwszy raz wziąłem podręcznik do rąk i zacząłem przeglądać te wszystkie strony po prostu się zakochałem, we wszystkim. W takcie rozgrywki pomagały mi wszystkie sceny z filmów i gier gdzie herosi motywowali wręcz do ich naśladowania. Jedyna myśl tamtej nocy była taka, żeby ta noc nigdy się nie kończyła, żeby na zawsze zostać w tym na pierwszy rzut oka mrocznym i brutalnym świecie
pełnym potworów(zwanych inaczej ludźmi) i potworów na opis których dreszcz przechodził po plecach, a który tak naprawdę jest pełen odwagi, honoru i pasji. I w pewnym sensie mi się udało. Do dziś w wolnej chwili uciekam do książek i filmów, żeby chociaż na chwilę uciec od rzeczywistości.
-
Łukasz Liszko
Od dziecka lubiłem czytać książki, a będąc w szkole podstawowej i gimnazjum grałem sporo w gry komputerowe. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku fantastyka oraz gatunek cRPG nie były tym co mnie interesowało. Pamiętam, że byłem fanem twórczości Karola Maya, a z gier najbardziej przemawiały do mnie shootery i strategie czasu rzeczywistego. To tak słowem wstępu. Teraz przejdźmy do właściwej sytuacji, która rozpoczęła moją przygodę z literaturą fantasy.
W 1999 roku udałem się do sklepu komputerowego w moim mieście z myślą o kupnie nowego tytułu, w który mógłbym pograć. Śledziłem na bieżąco nowości wydawnicze więc powiedzmy, że miałem upatrzone parę nazw. Na miejscu znalazłem to co mnie interesowało – Commandos: Behind Enemy Lines. To była pozycja, która wydawała mi się najciekawsza z tego co ostatnio ukazało się na rynku. Tuż obok niej znajdowało się wielkie pudło edycji kolekcjonerskiej Baldur’s Gate wraz z dodatkiem. O Wrotach Baldura naczytałem się dużo dobrego – w czasopismach były same dobre noty, ale nie interesowałem się za bardzo fantastyką więc skończyło się na obejrzeniu pudełka na wystawie. Zdecydowałem się na Commandosa i z nim wróciłem zadowolony do domu. Jednakże po pewnym czasie, odwiedzając sklep komputerowy – a byłem tam częstym bywalcem, bo pracował tam mój kolega, a poza tym w małych miejscowościach w społeczności graczy wszyscy się znają – postanowiłem zaryzykować i kupić tak chwalone przez wszystkich Wrota Baldura (edycja kolekcjonerska z dodatkiem nadal na mnie czekała). W zestawie znajdował się również zbiór opowieści z Forgotten Realms „Krainy Podmroku” wydany przez ISA. Poza tym, brat pracującego tam kolegi zaoferował, że może mi oddać inny tytuł, który jeśli dobrze pamiętam dostał przy kupnie podstawki Baldura – „Morze Piasków”. Tak więc tym razem do domu wróciłem obładowany różnościami, grą wraz z dodatkiem i dwoma książkami. Wieczorem – oczywiście po odrobionych lekcjach, hehe – rozpakowałem pudło, zainstalowałem grę i zostałem niewolnikiem Wrót Baldura i wykreowanego w nich świata. Nie sądziłem że gatunek cRPG może mi się tak spodobać, że każdego dnia nie będę mógł się doczekać, aby dalej poznać historię mojej postaci, ratować świat, zdobywać skarby i pokonywać potwory, które stawały na mojej drodze. W międzyczasie przeczytałem, a raczej pochłonąłem dwie książki z Zapomnianych Krain, zostałem oczarowany fantastyką i zacząłem nałogowo kupować wszystko co wydała ISA na naszym rynku w tym uniwersum.
Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z fantastyką, która trwa nieustannie do dnia dzisiejszego i mam nadzieję, że nigdy się nie skończy 🙂
-
Katarzyna Myszkorowska
moja przygoda z fantastyką zaczęła się dość niefortunnie. Od najmłodszych lat czytałam bardzo dużo książek. Oczywiście czytałam też pozycje z pogranicza fantastyki, jednak w ogóle nie zaliczałam ich do tego gatunku, więc za pierwszą książkę fantastyczną zawsze uważałam „Bajki robotów” Stanisława Lema. Nie wiem jaki debil wymyślił, żeby dać 10-latkom Lema do czytania, ale pamiętam, że byłam chora, leżałam w łóżku i zamiast czytać coś fajnego, strasznie się męczyłam (drugi raz w życiu, pierwszy był przy sierotce Marysi). Uznałam, że NIENAWIDZĘ fantastyki i nigdy więcej nie sięgnę po żadną książkę tego gatunku. A musicie wiedzieć, że u mnie w domu fantastyka zawsze zajmowała bardzo dużo miejsca na półkach. Tolkien, Sapkowski, Card, Le Guin, cała półka Pratchetta – to tylko niektóre z książek mojego taty.
Tata proponował mi różne książki, m.in. „Władcę Pierścieni”, a ja twardo odpowiadałam, że nie lubię fantastyki, nie czytam fantastyki i nie zamierzam tego zmieniać. A że zawsze była ze mnie konsekwentna bestia, to w końcu odpuścił, wiedząc, że nic nie wskóra.
Traf chciał, że na wakacyjny wyjazd pomiędzy piątą a szóstą klasą podstawówki zabrałam za mało książek. No i pozostawało mi nudzić się przez resztę pobytu nad morzem albo przeczytać to, co właśnie skończył tata. Ale przecież doskonale znałam tę charakterystyczną podwójną okładkę „Diuny” Franka Herberta i wiedziałam, że to fantastyka, a ja nie lubię i nie czytam fantastyki… Dylemat trwał całe 3 minuty: nielubiana fantastyka wygrała z perspektywą nudy. No i wpadłam jak śliwka w kompot… Pochłonęłam „Diunę” w kilka dni i nie mogłam się doczekać powrotu do domu, bo przecież na półkach czekały na mnie kolejne tomy. Potem zaczęły się regularne pytania: „Tato, co mi polecisz do czytania?”. I tak rozwinęła się moja miłość do Carda, a później również do Pratchetta, chociaż początki były trudne (nie zaczynajcie znajomości z twórczością Pratchetta od Nomów… Serio). Pokochałam space operę z książkami Vinge i McMaster Bujold na czele i tak wpadłam w fantastykę kosmiczną, że potem w biegu czytałam Władcę Pierścieni, żeby skończyć książki zanim w kinach pojawi się Drużyna Pierścienia. To była pierwsza klasa gimnazjum…
Od tego czasu czytam przeważnie fantastykę. Specjalnie nie rozdzielam jej na podgatunki, ponieważ czytam praktycznie wszystko. High fantasy przeplatam z hard science fiction, żeby zaraz przejść do new weird czy antyutopijnej młodzieżówki. Poznałam pozycje obowiązkowe dla każdego miłośnika fantastyki, a jednak wiem, że wciąż wiele przede mną. Czytam starsze pozycje i te zupełnie nowe, znane i niszowe… Na przestrzeni lat zmieniały się moje upodobania i zwyczaje czytelnicze, ale jedno pozostało bez zmian: „Tato, co mi polecisz do czytania?”.
Chociaż z drugiej strony… Równie często to tata pyta, co mu polecę do czytania 😉
Wszystkim uczestnikom raz jeszcze gorąco dziękujemy i zapraszamy do udziału w naszych następnych konkursach (już niebawem szczegóły pojawią się na naszym Facebooku). 🙂
A jak zaczęła się Twoja przygoda z fantastyką?
Categories: Różne
Świetne historie i zasłużeni zwycięscy. Co do mojej przygody z fantastyką, to zaczęła się ona dzięki grom komputerowym. Najpierw był Gothic i szok, że takie rzeczy istnieją na świecie, że można pokierować postacią i przeżywać fascynujące przygody na ekranie monitora. I do tego ten niesamowity świat, pełen magii, tajemnic i niebezpieczeństw. Jako, że chyba po raz pierwszy zetknąłem się z konceptem fantasy, to zrobiło to na mnie ogromne wrażenie – nie mogłem spać po nocach. Następnym takim przełomem był Wiedźmin – gra komputerowa. Dzięki temu dowiedziałem się, że istnieją książki Sapkowskiego, które są pierwowzorem dla gier. Postanowiłem spróbować i przeczytać. I tak oto moja czytelnicza przygoda ciągnie się do teraz, spychając gry komputerowe, na które niestety już nie starcza czasu. A.. byłoby hańbą gdybym nie wspomniał o serialu Gra o Tron, który zepchnął mnie całkowicie w odmęty fantastycznym światów. Gdyby nie to, nie wiem czy trafiłbym na sagę Martina i inne podobne sagi książkowe.
Też zaczynałem z Gothiciem. 🙂 Świetne gry!
Dzięki wielkie za komentarz, następnym razem zapraszam również do udziału w konkursie. 🙂